Bajka o królewiczu i cudownym kraju,
Gdzie, mimo głodu i nieurodzaju
Z pokolenia przeżyły chwile radosne,
Poprzez zimę, jesień, lato, wiosnę.
W potężnym pałacu wśród dworskiej świty
Panuje wszechwładny król znakomity.
Poprzez mosty, młyny do siódmego kraju
Sięga jego ręka – zwiastun urodzaju.
Pod ciężkim jarzmem ugina się dziecię
‘czy zawsze już będzie tak na tym świecie?’
Ściska się bólem serce królewicza
Na widok smutnego dziecięcia oblicza
I wśród dworskiej ciszy, podczas kurów pienia,
Ulatują w przestworza monarsze marzenia.
Zamarzły rzeki, zamarzły stawy,
Śnieg otulił ziemię puszystym kobiercem,
Mimo to jednak król nasz łaskawy,
Oddaje się sprawie duszą i sercem.
W ciepłe letnie popołudnie,
Gdy słońce świeciło cudnie,
Na łące przy ruczaju,
Aniołowie oznajmili:
Że ten, kto chce zostać w Raju,
ten, nie tracąc ani chwili,
Musi zacząć bieg do mety.
Ten, kto potknie się niestety,
Wyrzucony będzie z Raju,
wróci do starego kraju.
A z daleka już przeszkoda,
Leży w poprzek niby kłoda,
Kto się nie potyka, o nią nie uderza,
Ten pasowany jest na rycerza,
A rycerz taki już znakomity
Przyjęty zostaje do dworskiej świty.
Pracują wszyscy na kraju chwałę
I godziny długie całe spędzają nad maszynami.
Suknie wylatują już drzwiami,
Pasków układają całe stosy
Od nich zależą przecież Raju losy.
Kto przy tej przeszkodzie się nie załamie,
Kto teraz całe wyniesie ramię,
Kto wyjdzie teraz z czołem wzniesionym,
Sowicie zostanie wynagrodzony.
Przeszły już przez drogę śliską,
Ale teraz już są blisko.
Oto stanął domek cały,
niepozorny jest i mały.
Przez otwarte już podwoje, płacząc drepce parek troje
igła z zadławionym oczkiem
a z nią szpula drobnym kroczkiem
i nożyczki w swych podrygach też zawodzą;
tuż jak fryga
szpulka z główką przekrzywioną;
obok z miną rozzłoszczoną maszyna się wtacza,
taborek rozpacza
Wszystkim w oczach złość się świeci
„Ładny los! Idą do dzieci!”
Teraz kolej jest na kłótnie
„usadowcie się w małej sali” mówi szpilka rezolutnie
„bo nam tutaj miejsce dali” i wlatuje wiele dziecięcego
wszystko do maszyny leci
gdzie już wielki jest ogonek
rozpoczął się pracy dzionek
Pot dziewczynce spływa z czoła,
bezradnym wzrokiem błądzi dookoła
To przez psotne te chochliki, który figle swe i zbytki
Uprawiają w sposób brzydki
jej się ciągle psują szyki
Kłopot ten wnet ulatuje
i już każda się raduje.
W jasnym obszernym pokoju
zapomina o pracy, znoju;
gdy z formą własnej roboty,
która skacze aż ze ściany
Z wielkiej uciechy i ochoty idzie w tany.
Hej zniknęły już przeszkody!
przełamane wszystkie lody!
Chochliki nie przeszkadzają,
dzieci z nich pociechę mają.
Zmykaj, Smutku! Zmykaj! Wiej!
Radość u nas!
Hej! Hej! Hej!
I wzięli się pod rękę Smutek razem z Troską
musieli wyminąć Szkółkę Glazerowską
a królewna Radość i książe Wesele
w tejże słynnej szkółce przebywają wiele.
Skaczę się wesoło z tą Radością złotą
a do pracy się zasiada z księżniczką Ochotą.
A ten urwis psota przewraca im stołki
podczas pracy czy po pracy wywraca koziołki.
Dni płyną bajecznie, dni płyną tęczowo
każdy dzień przynosi Radość kolorową.
Choć jeszcze na polach leżą białe śniegi,
Już powiększone krawcowych szeregi.
Na oścież otwarto domku podwoje
Przez nie wstępują nowych dziewcząt roje!
A gdy się otwarły bramy,
Zawołały: ‘już wkraczamy’
Blask z ich twarzy wkoło bije:
Hejże! Hurra! Niech nam żyje!
Płyną jak wezbrana struga.
Pełna sala, jedna druga.
Już są pełne korytarze,
Coraz widać nowe twarze.
‘Och! Jak ciasna! Już nie mogę!
Przez komin wytknęłam nogę!
A rękę przez szparę w ścianie!
Och! Nie mogę już, kochanie!
Leżymy jak śledzie w beczce!
Moja głowa w cudzej teczce!
Och, ratujcie! Już nie mogę!
Patrzcie! Tam wskazują drogę!’
Świt... Zza góry słońce wysyła promienie,
Zza krzewów gdzieniegdzie wyłaniają się cienie
I znikają powoli.
Słońce blaskiem złotym
Oświeca szczyt góry i już w chwilę potem
Wychylają z traw główki niezapominajki,
Otaczające zamek… jak z bajki.
Lekko otwierają się jego wrota,
I nadbiega wesoła brać złota
‘Hej hej! Hu ha! Hip hop! Hola!’
Sapią dziateczki, jak małe miechy,
Z nimi się budzą z snów zimowych pola.
Ile wesela! Ile uciechy!
Wszystko odżywa, w powietrzu czuć wiosnę,
Wznoszą się ku niebu okrzyki radosne.
Rozśpiewana dziatwa w tym kwitnącym maju,
Wkracza zwycięsko do Zamku-Raju.
Jej wciąż szczęście towarzyszy,
Z dala się błagania słyszy.
Z niemi ciągle radość kroczy,
Tam smutek przesłania oczy.
Dziatkom, zapłakanym srodze,
Co tyle przeszkód mają na swej drodze.
Wznoszą oczy swe do góry,
Kędy niedosiężne mury,
Tam, gdzie fosa się rozlewa,
Tam, gdzie złote bractwo śpiewa,
Gdzie weselem i rozkoszą
Wezbrały mury,
Tam się wznoszą ich błagania
Od wieczora do zarania.
Wspinają się wąską ścieżyną pod górę,
Wkrąg otaczają ich bory ponure,
Krzewy nastraszają swe kolce cierniste,
Czeluścią zieją jamy przepaściste,
W których podstępnie czyhają węże jadowite,
Śliskie i lepkie. Gady rozmaite
Prężą nogi. Potwory, stonogi
Lepią się do nóg. Przebyli bór.
U rozstaju dróg odetchnęli swobodnie,
Lecz… złudna szczęścia chwila,
Bo potworny smok się z ziemi wychyla.
Znów się zaczyna walka zażarta,
Jakże pokonać takiego czarta,
Znów się zaczyna zaciekły bój,
I nowe troski i nowy znój.
Jedne się cofnęły, trudem zwyciężone,
A drugie szły naprzód wciąż nieustraszone,
Bo silna wola zwyciężyć musi.
Nic ich nie pokona, nic ich nie skusi.
Nie zlękli się baby jagi, ni kota, ni sowy.
Nie zlękli się smoka, choć ten był trójgłowy.
Wnet okrzyk z piersi wyrywa się chórem,
Oto stanęły przed potężnym murem.
Mur był wysoki, gruby i nie do przebycia,
A przed nim fosa toczyła swe wody,
Cóż to.. Królewicz wychodzi z ukrycia,
W cudownych szatach, piękny i młody.
Dzieciom zdumienie otwiera oczy,
Bo król był przepiękny i uroczy.
Przerzuca przez fosę most duży, zwodzony,
Podaje dziatwie prawicę,
Radość bije z oczu, jest rozpromieniony
Szczęściem jaśnieją mu lice.
Ranek był cudny. Korony drzew, lekki wietrzyk kołysał i łagodny wiew
Ochładzał dziatek twarze. Trawy obfite w rosę goiły poranione, słabe nogi bose.
Wprowadzono je do jasnej, przestronnej komnaty,
Tam ukazał im się Anioł strojny w cudne szaty.
Jego widok spędził z twarzyczek troski,
Bo wszystkich owinął czar dziwny i boski.
On trzymał wagę i złotą strzałę, rozdzielał dziewczynki duże i małe.
W ten sposób dwie grupy nowe zaczęły kursy zawodowe.